Genealogy  of      
        Halychyna /
              Eastern Galicia
www.halgal.com





Home About Galicia Vital Records Gazetteers Finding Your Village
Halgal Links           Disclaimer         Contact Photos Bilyi Kamin / Biały Kamień parish
Repatriation and Resettlement of Ethnic Poles Maps Immigration to Ellis Island from Czeremosznia and Usznia
Greek Catholic Records of the Central State Historical Archive of Ukraine, Lviv Emigration from Bialy Kamien through the Port of Hamburg
Roman Catholic Records of the Central State Historical Archive of Ukraine,  Lwów / Lviv   Bielawa Family (of Poznan region, not Galicia)
Great Books: Ukrainian Genealogy: A Beginner's Guide                                                              -Older Bielawa Generations    -Newer Bielawa Generations
Going Home: A Guide to Polish American Family History Research
 
 
 

- Mieszkać i żyć można w różnych stronach świata, ale miejsce urodzenia ma się tylko jedno. Domaniowski chór “Jubilat” urodził się w podzłoczowskiej Uszni i dziś tam jedzie, żeby rozpocząć obchody swojego 60-lecia, które przypada w styczniu 2002 - tak powitał uczestników wyjazdu jego serce i dusza - Kazimierz Mikoda, niestrudzony prezes Towarzystwa Miłośników Ziemi Domaniowskiej, przewodniczący Rady Gminy Domaniów

Z Domaniowa na Usznię

powrót

UKRAINA - USZNIA (1)



Pamiątkowe zdjęcie domaniowskiego chóru „Jubilat” w złoczowskim kościele. Z prawej dyrygent-organista Józef Kus, na tle tabernakulum - ks. proboszcz Leszek Pankowski
Wespół z szefem Gminnego Ośrodka Kultury, Michałem Wagnerem, również mającym uszeńskie korzenie, obaj zrealizowali to, co początkowo wydawało się tylko marzeniem. Znaleźli wsparcie sponsorów, załatwili wszystko jak należy, by w ciągu 14 godzin dojechać sprawnie tam, skąd prawie przez miesiąc jechali w roku 1945 z Uszni w nieznane i trafili do Domaniowa rodzice, dziadkowie i niektórzy najstarsi dziś uczestnicy tego wyjazdu.

Niech te słowa wystarczą tym dwom organizatorom jako wyrazy uznania i podziękowania od uczestników, bo tak dużo jest wspomnień z wyprawy domaniowskich śpiewaków i kilkunastu osób towarzyszących w rodzinne strony, a przecież gazeta nie z gumy...

Tak więc późnym wieczorem w piątek 12 października wyruszyliśmy z Domaniowa w 48-osobowym składzie. Pięknie się jechało nowoczesnym autobusem udostępnionym przez PKS Oława, którym kierowali dwaj doświadczeni spece – Marek Woźniak i Piotr Bagiński.

Straciliśmy 3 poranne godziny na granicy, najwięcej nie na polskiej stronie, choć żadnego tłoku ani przeczołgiwania z manelami czy kopania w bagażach nie było. Postęp jest, ale wciąż bardzo daleko do stylu kontroli na innych granicach. Pogoda wprost wymarzona, zresztą przez wszystkie trzy dni wyprawy.

Po drodze, już na podlwowskich terenach - tu i ówdzie na polach grupki ludzi wykopujących ręcznie buraki cukrowe, czasem mijamy samochód wiozący je do cukrowni. Trochę dziwi ich wielkość - w Domaniowie najmniejsze buraki - tam takie największe. Znów powróciły zagony, ale niełatwo tam gospodarować, bo nie ma narzędzi i maszyn dla małego gospodarstwa. Zresztą jeśli są, to za co kupić? Więc co możliwe - robi się ręcznie. Ten ma szczęście, komu udało się wyszperać stary wóz drabiniasty - uporządził go, połatał, wykombinował konika i już prawie bogacz, gospodarz całą gębą.

Przez Lwów i Złoczów do Sasowa - maleńkiego miasteczka dojechaliśmy po niecałych 14 godzinach podróży. Tam już czekał burmistrz Bogdan Gałucki, który od tej chwili aż do porannego odjazdu ze Złoczowa w poniedziałek rano 15 października - był nadzwyczaj troskliwym “ojcem i matką” polskiej grupy. Wspaniały, wyjątkowy człowiek!

Do Sasowa należy administracyjnie Usznia. Zakwaterowanie - w leśnym ośrodku kolonijnym Brygantyna, najchętniej przez nas nazywanym Brylantyną, choć warunki spartańskie. Czym chata bogata. Dzięki i za to.

Po rozlokowaniu się i oporządzeniu wyruszamy do Złoczowa. Tam najpierw dokonujemy wymiany naszych różnych pieniędzy na hrywny. Potem zwiedziliśmy już prawie odbudowany złoczowski zamek Sobieskich, choć na żadnej z wielu tablic informacyjnych nie ma słowa Sobieski. Tylko przewodniczka, opowiadająca po ukraińsku, czasem wtrąciła polskie słowo i w końcu wspomniała ten ród królewski. Podobnie w Olesku, dokąd dojechaliśmy przez Biały Kamień. W oleskim zamku, gdzie urodził się i był ochrzczony przyszły król Jan III, autentyczne są tylko mury i jedne drzwi, których nie strawił pożar. Resztę odbudowano i wyposażono w eksponaty z innych zamków, w tym z Podhorzec, gdzie remont wnętrz znajduje się w stadium niezbyt zaawansowanym. Dachy jednak są gotowe i ten wielki obiekt zamkowo-pałacowy z zewnątrz wygląda efektownie - a ma on swoje miejsce w naszej historii. W roku 1440 Jan Podhorecki otrzymał przywileje od króla Władysława Jagiełły - stąd Podhorce. Pałac obwarowany murami, z wieżami strzelniczymi, zbudowano na podstawie kwadratu 100x100 m. Od roku 1633 Podhorce należały do hetmana wielkiego koronnego Rzeczpospolitej - Stanisława Koniecpolskiego, potem do Sobieskich. Wśród znamienitych gości pałacu wymienia się m.in. austriackiego imperatora Franciszka Józefa I i pruskiego cesarza Wilhelma, zaś spośród pisarzy - Balzaka i Tołstoja oraz kompozytorów, m.in. Michała Glinkę, bo tu były wspaniałe warunki do twórczej pracy i wypoczynku.

Po Podhorcach dało o sobie znać zmęczenie zwiedzających, więc zrezygnowano z Werchobuża, skąd wypływa Bug. Tym bardziej, że kilka kilometrów dalej, ta rzeka przepływa tuż koło Brygantyny - jeszcze jako niewielki potok, rozlany na zdradliwych mokradłach. Zanim jednak dotarliśmy na miejsce zakwaterowania, po drodze była szansa w Sasowie na odwiedzenie dwóch miejscowych sklepów. Żeby zbytnio nie wchodzić w szczegóły, można tamtejszy handel, również w 24-tysięcznym Złoczowie, określić tak: nasze sklepy GS sprzed ćwierć wieku, nieco unowocześnione i z najtańszym u nas asortymentem aktualnym. Ceny podobne do naszych, tyle że w hrywnach (1 hrywna = niecały 1 zł). Tyle tylko, że miejscowi chodzą do sklepów głównie po chleb i oglądać towary, bo kupować nie mają za co. Nawet papierosy często kupuje się na sztuki, rzadziej całą paczkę. Natomiast rewelacyjnie tanie są napoje wyskokowe, ale też rzadko kto kupuje, bo samoróbka jest dużo tańsza.

Tanie - to dla nas. Bo jeśli złotówka jest niemal równa hrywnie, ceny żywności w obu krajach są prawie takie same, a tamtejsze zarobki i emerytury, nie zawsze w pełni i na czas wypłacane, są najczęściej w granicach 100 - 200 hrywien, zaś bezrobocie szaleje, to jak można przeżyć nawet za 100 czy 200 hrywien? Szczególnie w mieście, gdzie nie da się trzymać kurek, świnki czy krowy i nie ma się swoich płodów rolnych. Jest to łamigłówka dla nas nie do rozwiązania.

Wieczorem zorganizowaliśmy w Brygantynie ognisko z udziałem przedstawicieli władz Złoczowa i Sasowa. Polska kiełbaska pieczona na ukraińskim ogniu bardzo wszystkim smakowała. To była niezwykła kolacja, poprzedzona generalną próbą chóru.

Trochę zabrakło potem na sen, ale nie ma zmiłuj się. Rano pobudka, a tam jest czas o godzinę wcześniejszy od naszego. O godzinie 9.00 “Jubilat” miał śpiewać w złoczowskim kościele. Tak się przypadkowo złożyło, że była to msza jubileuszowa trzech par na okrągłe rocznice małżeństwa.

Ten kościół został ostatnio pieczołowicie odnowiony. Tu nieprzerwanie przez cały powojenny czas spełniał swoje funkcje kapłańskie ks. Jan Cieński dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności. Uratował rannego NKWD-zistę i jako nagrodę otrzymał prawo pozostania w tym kościele po roku 1945. Trwał tu aż do śmierci w roku 1992. Zmarł w wieku 87 lat i dopiero wtedy ujawniono, że dużo wcześniej był nominowany na biskupa, więc pochowano go z infułą. Tego kapłana - bohatera upamiętnia marmurowa tablica w kościele oraz pomnik na złoczowskim cmentarzu.

Do tego kościoła przychodzą nie tylko miejscowi i okoliczni Polacy, ale również ci, którzy do niego przywykli, bo przez minione dziesięciolecia zabroniona była w ZSRR działalność kościoła grecko-katolickiego. - Papież Jan Paweł II, będąc we Lwowie, powiedział, że każdy kościół chrześcijański prowadzi do Chrystusa - tak uzasadniają niektórzy nie-Polacy, głównie Ukraińcy, swoją obecność w polskim kościele.

Kiedy domaniowski “Jubilat”, prowadzony przez grającego na organach Józefa Kusa, zaśpiewał “Gaude Mater Polonia”, a potem “Maryjo, Polski jesteś królową” - wszystkim obecnym mokro zrobiło się pod oczami, w ruch poszły chusteczki. Tych chwil nie da się zapomnieć, ani opisać. To trzeba przeżyć. A potem serdecznie powitał gości z Polski ks. proboszcz Leszek Pankowski, który od trzech lat jest w Złoczowie, 8 lat na Ukrainie i 29 w kapłaństwie. W asyście 30 ministrantów (!) koncelebrował on mszę św. ze swoim młodziutkim wikarym, 26-letnim ks. Mirosławem Lechem, który rok temu ukończył seminarium we Lwowie.

Wzruszenie spotkaniem z kościołem dzieciństwa. Za co mamy dziękować Bogu po latach? Jakie miejsce w naszym sercu zajmuje wdzięczność? Czy tylko umiemy prosić? - to myśli przewodnie pięknego kazania. Oczywiście po polsku, jak całe nabożeństwo. A domaniowski chór śpiewał nie tylko podczas mszy, również po niej, wzruszając słuchaczy.

Po zakończeniu, szefująca chórowi Zdzisława Mikoda i Józef Kus otrzymali wiązanki kwiatów z gorącymi podziękowaniami oraz z zaproszeniem: Przyjeżdżajcie do nas, jak do siebie!

(cdn.)
Edward Bykowski
 

www.halgal.com            Questions and Comments to Matthew Bielawa
Copyright
©2002     All rights reserved